Zaczarowana Księżycem Cz. 13
Będę cię kochać do końca życia. A jeżeli jest coś potem, będę cię kochać także po śmierci. Czy mnie rozumiesz? - Nieznany
Prue odeszła po chwili do Brandona. Siedząc sama delektowałam się smakiem grejpfrutowego napoju. Wtedy podszedł do mnie Oli, ubrany w luźne dżinsy i koszulę. Spojrzał na mnie wymownie. Poszedł w kierunku drzwi. Bez słowa ruszyłam za nim, Cam od razu nas zobaczył i zaczął nas śledzić.
Weszłam do czarnego BMW, Oliver prowadził auto, a ja siedziałam obok niego. Jechaliśmy sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Przez okno, wytężając wzrok, ujrzałam ciemną sylwetkę Camerona biegnącego w tą samą stronę co my. Przeszedł mnie dreszcz. Co jeżeli Oli, to jest ten "dobry", a on to ten "zły"? Daję mu wtedy wolną drogę do szpiegowania. Chyba źle postąpiłam pozwalając mu na to, no ale cóż, nie można żałować tego co się zrobiło, lecz tego czego się nie dokonało.
Znudzonym wzrokiem patrzyłam na jednostajny krajobraz za oknem. Wokół ciemność. Jadę w miejsce, które może okazać się pułapką albo bezpieczną oazą. Czy to nie szaleństwo?
Przekręciłam wzrok na beżową tapicerkę samochodu. Była lekko obdrapana i przybrudzona. Wyglądała jakby jakiś kot ją podrapał. Gdy auto zwolniło przestałam studiować wnętrze pojazdu i zerknęłam na to, co roztacza się za przezroczystą szybą.
Mym niewielkim oczom ukazał się skromny domek. Czy to siedziba Ondina? Taka obskurna chatka? Nie wierzę. W mgnieniu oka Oli otworzył mi drzwiczki. Wyszłam podejrzliwie rozglądając się dookoła. Chłopak podszedł do domu i robił coś przy drzwiach,a mianowicie wpisywał kod, którego nie pozwolił mi zobaczyć. W tej sekundzie skorzystałam z okazji i przeszukałam przelotnym spojrzeniem śladu ciemnej sylwetki.
Nie widziałam go. Zniknął, odszedł lub przyczaił się gdzieś, gdzie go nikt nie zobaczy.
Oli machnął do mnie ręką żebym weszła. Tak też zrobiłam. Wnętrze domku wyglądało na skromne. Wchodziło się do ubogiej sieni, gdzie stał tylko obdrapany wieszak na ubrania. Dalej za przebarwionymi drzwiami była kuchnia z jadalnią, zwykłe, wiejskie meble i urządzenia. Salonik też był w takowym stylu. Wszystkie te rzeczy były stare, zniszczone, niektórych rzeczy nie dało się odgadnąć do czego służyły.
- A więc to tu - odezwał się wreszcie.
- Ta obskurna chatka, to dom Ondina? - zakpiłam - I zdania nie zaczyna się od "a więc" - odparłam zgryźliwie.
- Oj, już mnie nie poprawiaj. Tak, to jego dom, wydaję się brzydki, ale - urwał, pociągnął za wajchę uznaną przeze mnie za kolejny wieszak - tu jest winda, do właściwego pomieszczenia. Tak dla bezpieczeństwa.
Z tego wynika, że Cameron raczej nie da rady się tu przedostać. Z jednej strony poczułam ulgę, a z drugiej miałam wrażenie, że coś złego może się przydarzyć.
Nic już więcej nie mówiłam. Posłusznie weszłam do ciasnej, metalowej windy, chłopak po mnie. Jechaliśmy dosłownie parę sekund. Wtedy w windzie zabrzmiało piskliwe "ping" i drzwi się otworzyły. Wyszłam na wykładany aksamitnym, miękkim, beżowym dywanem korytarz. Ściany były brązowe, a w regularnych odstępach były drzwi na przemian z obrazami.
Nagle Oliver pobiegł z niesamowitą prędkością na drugi koniec korytarza ciągnąc mnie za rękę. Nie umiałam jeszcze biec tak szybko, więc musiał zwalniać bym nie została w tyle. Korytarz zakręcał kilkanaście razy, aż straciłam orientację gdzie my w ogóle jesteśmy. Było mnóstwo skrzyżowań. Słabe jarzeniówki dawały nikłe światło, które sprawiało, że panował tam półmrok.
Doszliśmy do białych, pokrytych przezroczystym, błyszczącym lakierem drzwi. Był na nich wygrawerowany napis
"Ondine Lience". Wymyślne litery budziły we mnie grozę. Nie jestem pewna z jakiego powodu. Oliver pchnął masywne drzwi z lekkością. Weszłam do pomieszczenia o nieokreślonym rozmiarze. Punktowy reflektor rzucał promienie na biurko, za którym stało odwrócone tyłem krzesło biurowe.
Wtem mebel odwrócił się ukazując siedzącego na nim średniego wieku mężczyznę. Miał ostre rysy, był szczupły, wysoki. To blondyn, w pierwszej chwili wzdrygnęłam się. Już myślałam, że to ten co mnie napadł.
- Witaj, Cassey Ducane - wypowiedział połamanym językiem.
- Witam - powiedziałam z odrazą, którą musieli zauważyć.
- Wiem jak to wygląda, pewnie wydaje ci się, że to my jesteśmy ci "źli" - rzekł grubym głosem.
- Tak jakby - odparłam.
- Powiem ci tylko tyle, że nie powinnaś być taka łatwowierna - rzekł.
Chyba czegoś tu nie rozumiem. Łatwowierna? Przez głowę przechodziło mi tysiąc myśli naraz. Co jeżeli...
Wtedy do sali wtargnęło mnóstwo wilkołaków. Biegali jak opętani po ogromnej sali. Oliver złapał mnie od tyłu za ręce. Podrapał mnie przy tym jakimś ostrym przedmiotem trzymanym w dłoni. Trzymał mnie bardzo mocno, nie mogłam się wyswobodzić. Na rozkaz Lienca wilkołaki okrążyły mnie. Dwóch z nich, którzy przybrali postać człowieka, trzymali Camerona. Popatrzył na mnie z ogromnym bólem. Wszystko już zrozumiałam. Ondine ustanowił pakt między nim, a wilkołakami!
- Zostawcie ją! - wychrypiał Cam.
- Ach, Cameronie, jakiś ty naiwny, tak samo jak ta lalunia! - zaśmiał się głośno.
- Nie jestem lalunią, a od niego się odwal! - wykrzyczałam.
- Myślałeś, że nie wiem, iż zamierzałeś ją śledzić? - zignorował moją uwagę.
- Pewnie nie wiedziałeś w ogóle, tylko się na niego natknąłeś przypadkiem - zakpiłam patrząc z głębokim smutkiem na Oliego.
Miałam nadzieję, że poruszę go choć trochę i, że coś dla niego znaczę. Może by mnie puścił albo nawet pomógł? Niestety wykonywał tylko rozkazy Ondina, wszystko co mi mówił to wierutne kłamstwo!
- Mówiłaś coś? - zapytał.
Wtedy wyjął z kieszeni czarny przedmiot. Tą rzeczą okazał się złowieszczo błyszczący pistolet.
- Jeżeli jeszcze coś powiesz albo się wyszarpniesz bądź zrobisz coś głupiego, nie zobaczysz go już nigdy - wycelował lufę w mojego przyjaciela.
- Nie! Nic mu nie rób! Mnie zabij, jego zostaw! - krzyczałam jak opętana.
- Czy ty coś brałaś? - zaśmiał się - Jesteś potrzebna, znajdziesz kamienie i zrobisz to co ci każę!
- Nigdy... - wysyczałam.
Oliver złapał mnie mocniej za nadgarstki, ból był okropny. Dreszcze przechodziły po moim ciele jedne po drugim. Pulsujące rany na rękach paliły jak w piecu.
- Jeden strzał i twój kochaś zginie - podsumował.
Wtem poczułam ogromne pokłady energii. Złość wezbrała we mnie. Czułam, że teraz mogę coś zrobić, pomóc! Kopnęłam z całej siły w nogę trzymającego mnie chłopaka. Powtórzyłam to parę razy z ogromną siłą. Wtedy puścił mnie krzycząc z bólu. Puściłam się biegiem do Cama. Powaliłam jednego z wilkołaków, uderzyłam go ręką w żebra. Zawył z bólu i upadł. Gdy zamachnęłam się na drugiego inny wilkołak już w postaci człowieka, rzucił się na mnie. Leżałam na podłodze ciężko oddychając. Mimo tego, że jestem pół wampirem i tak się męczę. Ja i ona, to była dziewczyna, wstałyśmy. Wilkołaczka złapała mnie od tyłu i trzymała tak jak Oliver.
- Brawo Christino, choć jesteś nowonarodzona i tak sobie bardzo dobrze radzisz, przytrzymaj ją mocno. Jest silna jak na krwiopijcę przed przemianą - mówił Lience wymachując pistoletem - A co do ciebie Cassey, radzę uważać na to co robisz, w każdej chwili mogę to zrobić - wskazał na spluwę.
Christina przytaknęła.
- Nie uda ci się - tylko tyle zdołałam wydusić z siebie.
- Zabierzcie ich do Sali Złamanych - wypowiedział rozkaz.
Co to za sala? Przez moją bolącą głowę przesuwało się mnóstwo myśli i hipotez.
Wyszliśmy z pomieszczenia. My i parę innych wampirów szliśmy do Sali. Parę minut zajęło nam się przedostanie przez wijące się jak wstęga korytarze. Wreszcie naszym oczom ukazały się poplamione karmazynową krwią drzwi. Wzdrygnęłam się z odrazą. Wrota otworzyły się, jakby siłą woli. Było tam parę drzwi, rozdzielili nas. Ja musiałam wejść do tego po prawej, a Cameron do tego po lewej.
__________________
Wena mnie dosłownie nawiedziła gdy odrabiałam matematykę, te liczby mnie przerażają. xD
Mam nadzieję, że ten krótki fragment się spodoba.
Miłego czytania
Jula ♥