niedziela, 10 listopada 2013

Rose cz. 4

Rose cz. 4

- Hej, nie można było drzwiami ?-zapytałam chłopaka.
-No witaj, nie, zobaczyłem samochód twojego brata, więc postanowiłem wejść oknem-powiedział z lekkim uśmiechem Andy.
-Szkoda, że nie kominem...Może by cię nie zjadł...-zażartowałam.
-Też rozważałem tą opcje, ale jednak wybrałem okienko. No chyba, że jest jakimś zombie, to wtedy tak.-uśmiechnął się chłopak.-Nic nie pamiętasz co?-spytał.
-Wiem tylko,że ktoś przyniósł mnie do gabinetu pielęgniarki, a reszta to tylko jakieś przebłyski... to ty?-zapytałam.
-Właśnie to nie ja... To ten nowy co dziś do nas doszedł. Strasznie dziwnie się zachowuje, podobno nazywa się Aron, ale nic więcej nie wiem... Mam ci powiedzieć co się stało dziś w szkole?-ze smutkiem odpowiedział And. (Andy)
-Aha... Byłam prawie pewna, że to ty... Co się stało, opowiesz mi?-zawiedziona postawiłam pytanie.
-Nie wiem czy to jest jednak dobry pomysł... Chodzi o Caroline- oznajmił chłopak.
-Przyjaźni się z Lucy, to jeszcze pam...-przerwał mi And.
-Nie, Caroline dostała ciężkiego urazu, poprzez uderzenie szklaną butelką w głowe i teraz leży w szpitalu...-objaśnił zmartwionym głosem.
-Coo?! Jak do tego doszło? Kto jej to zrobił?-przestraszona i kompletnie sparaliżowana tą wiadomością spytałam.
-Nic więcej nie wiem, wszystko działo się w waszym kiblu i ty w nim byłaś...-wytłumaczył.
-Może sobie przypomnę, ale najpierw musimy do niej pojechać... Pojedziesz ze mną?-zadałam pytanie.
-No ok...-odpowiedział chłopak.
                     Jechaliśmy dosyć długo do mojej przyjaciółki, może nie pamiętam jak to było, ale bardzo mi jej szkoda. Po drodze zauważyłam jakiegoś chłopaka, który stał przy naszym liceum. Wyglądał dosyć tajemniczo. Wreszcie dojechaliśmy, weszłam do szpitala i podeszłam do recepcjonistki.
-Dzień dobry, w której sali leży Caroline Asis ?- uprzejmie zapytałam.
-Dzień dobry, leży w sali nr 153.- odpowiedziała obojętnie recepcjonistka.
- Dziękuję...-powiedziałam, po czym ruszyłam w stronę wskazanezego pomieszczenia. Andy został w samochodzie.
           Zajrzałam przez okno, zobaczyłam Caro (Caroline) leżącą na łóżku, z owiniętą bandażem głową. Na sam widok przyjaciółki w takim stanie zrobiło mi się jej żal. Postanowiłam zapytać się lekarza co z nią jest i kiedy z tego wyjdzie.
-Dzień dobry doktorze. W tej sali leży moja przyjaciółka, co jej jest?-spytałam ze smutkiem na twarzy.
-Dzień dobry. Pani przyjaciółka została silnie uderzona szklaną butelką w głowę. Jeszcze się nie obudziła, śpi.-wytłumaczył mi lekarz.
                   Dostałam olśnienia! Przypomniałam sobie, co wydarzyło się tamtego dnia w łazience. Poczułam złość do Lucy. Chciałam się z nią jak najszybciej zobaczyć i tak jej wygarnąć, że po prostu przepraszała by Caroline na kolanach.
-Mogę ją odwiedzić?-zapytałam robiąc maślane oczy.
-Przykro mi, na salę wpuszczamy tylko rodzinę i nikogo innego-odpowiedział stanowczo chłopak.
-Panie doktorze, proszę...-błagałam lekarza żeby mnie wpuścił.-Ja naprawdę muszę się z nią spotkać.
-Nie, nie mogę cię wpuścić, nawet jeżeli jesteś jej przyjaciółką...-odrzekł facet.
-Ale..-nie zdążyłam dokończyć, gdyż zdenerwowany lekarz mi przerwał.
-Muszę już iść. Wyjdziesz sama, czy mam iść po ochronę?-zapytał cwanie doktor
-Tak, wyjdę sama-prychnęłam i wyszłam ze szpitala.
        Jak najszybciej wyszłam z budynku. Zobaczyłam tego chłopaka, który stał pod moją szkołą. Szczerze mówiąc przestraszyłam się. Zaczęłam szukać Andy’ego, lecz go nie znalazłam. Szłam przed siebie zamyślona z telefonem w ręku i nagle jakiś gość wpadł na mnie i zaczął wyrywać mi komórkę.
-Ej koleżko ! Zostaw ją !- krzyknął tajemniczy chłopak.
-Co? Szukasz guza dzieciaku?!-groźnym, grubym głosem burknął złodziej.
          W tym momencie chłopak zaczął okładać pięściami tego gościa... Ten zwijał się z bólu. Wstałam i zaczęłam biec ile sił w nogach. Przystanęłam żeby odsapnąć i nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę. Odwróciłam się. To był on, ten chłopak, który stał wtedy przed szkołą, który mnie uratował.
-Nie bój się, nic ci nie zrobię- powiedział chłopak.
-Kim w ogóle jesteś? Zjawiasz się z nikąd i ratujesz mi życie... Chcę wiedzieć jak ma na imię mój bohater... Nic ci nie jest, ten facet coś ci zrobił ?- spytałam z goryczą.
-Mam na imię Aron... Będę chodził do waszej szkoły. Pierwszy raz cię poznałem, jak niosłem cię do pielęgniarki...  To drobiazg, każdy by na moim miejscu tak postąpił. Nie, nic mi nie jest.-odpowiedział Aron.
-Na pewno? Ja... muszę już iść, spóźnię się na autobus, pa-oznajmiłam.
-Zaczekaj odprowadzę cię-zaproponował Aron.
-Skąd mam wiedzieć, że nic mi nie zrobisz?!- powiedziałam
-Zaufaj mi, nie jestem taki jak ci wszyscy inni...-objaśnił
-Nie trzeba sama sobie poradzę-burknęłam.
-Rose, uwierz i zaufaj mi proszę- chłopak ze smutkiem rzekł.
-Skąd znasz moje imię?!- zestresowana zapytałam.
-Słyszałem o tobie wiele, chodź...-odpowiedział.
         Aron mnie odprowadził, naprawdę jest inny niż wszyscy inni chłopcy. Kiedy w końcu doszliśmy do mojego domu szepnęłam do chłopaka:
-Dziękuję, do zobaczenia jutro...
-Uważaj na siebie, pa- odpowiedział chłopak.
       Weszłam do domu po cichaczu, żeby James nie domyślił się, że gdzieś wyszłam. Powoli zdjęłam buty i ruszyłam na górę. Wzięłam prysznic i położyłam się. Na chwilkę zerknęłam na zegar - 00:00. Sięgnęłam po telefon „Masz jedną nieodczytaną wiadomość”-ciekawe kto raczył do mnie napisać, Andy...-powiedziałam do siebie. Jego treść- „Przepraszam, że nie odwiozłem cię do domu i, że na ciebie nie zaczekałem, ale musiałem załatwić coś ważnego... Naprawdę ogromnie przepraszam...”. Odpisałam chłopakowi „To daj znać jak będę ważniejsza od reszty...”. Potem zasnęłam.

Macie kolejną część, mam nadzieję, że się podoba. Jeżeli coś byście zmienili to piszcie co, będę starała się poprawić Pozdrawiam i miłego długiego weekendu, ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz